Subiektywnie o zabawie w miłość

Miłość na żądanie (ang. Love me if you dare) to tytuł, który zniechęca wielu nieczerpiących przyjemności z kina z gatunku komedii romantycznych. Wszak obiecuje spotkanie z banalną przygodą dwojga zakochanych. Na temat banalności tej historii można by jednak długo dyskutować. Sam film - gdy już obejrzany - wywołuje gorące dyskusje i dość skrajne emocje.

Miłość na żądanie to z pewnością nie jest komedia romantyczna. Z kolei porównania do Amelii, z którymi się spotkałam, są dość mylące i wprowadzają w błąd potencjalnego odbiorcę. "Miłość na żądanie" to nie jest także lekkie kino, które można połknąć na deser w porze obiadowej. Czym jest w takim razie ten film? Prawdę mówiąc wybierając go na temat tygodnia nie było moim zamiarem móc zabawić się w krytyka filmowego. Raczej chciałam sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jest to jedyna produkcja, której nigdy nie usunęłam z dysku twardego - nawet po wielokrotnym zapoznaniu się z nią.

Język na pewno odgrywa w odbiorze Love me if you dare istotną rolę. Gdy wyobrażam sobie dialogi z filmu wypowiadane po angielsku, tracą na uroku i dobitności. Ekspresja, jaką posiadają w sobie zdania w języku francuskim, nie może się równać z ekspresją żadnego innego języka. To ona od pierwszej minuty wciąga w świat małego Juliena i oraz w świat gry, która zawładnęła życiem jego i Sophie.

Nigdy nie starałam się ocenić gry, która jest kręgosłupem Miłości na żądanie. W świecie rzeczywistym należałoby ją pewnie nazwać absurdalną, zaś miłość, która jest fundamentem tej gry - szaleńczą, toksyczną. Dla mnie najważniejsze są emocje - często skrajne - które wyzwolił we mnie reżyser, kręcąc tę zwariowaną historię. Emocje te były odpowiedzią, jakiej zazwyczaj oczekuję w kontakcie z czymś, co nazywam sztuką: silne współczucie i wzburzenie mieszały się ze sobą; pewien rodzaj zazdrości towarzyszył wzgardzie. Jednocześnie film nie był obrazoburczy, więc reżyser nie uciekł się wg mnie do przyziemnych metod, aby zagrać na emocjach widza - i chwała mu za to.

Dlaczego zatem nie potrafię rozstać się z tym filmem? Na pewno ani język, ani muzyka, ani nawet emocje nie są wystarczającym powodem, by właśnie "Miłość na żądanie" permanentnie od lat ograniczała pojemność mojego dysku.

Być może film jest dla mnie lekiem na rzeczywistość, który przyjmuję, by przez chwilę uciec do wyimaginowanego świata, w którym wszystko zostaje ci wybaczone, jeśli Twoim postępowaniem kierowała miłość; w którym przekraczanie kolejnych granic nie powoduje frustracji i autodestrukcji, lecz zjednoczenie dwóch dusz na coraz wyższym poziomie.

0 razy skomentowano :

Co o tym myślisz? Napisz.